Forum GMINA WYMIARKI FORUM Strona Główna
Home FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj


Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GMINA WYMIARKI FORUM Strona Główna -> Wszystko i nic .... / Wolna Amerykanka -> Deathly hallows
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Harry Potter
Gość





PostWysłany: Czw 13:06, 02 Sie 2007    Temat postu: Deathly hallows

Rozdział 01.
Czarny Pan rośnie w siłę





Dwaj mężczyźni pojawili się znikąd, o parę jardów od siebie, na wąskiej alei zalanej światłem księżyca. Przez moment tkwili w bezruchu, celując w siebie różdżkami, a po chwili, rozpoznawszy siebie nawzajem, schowali różdżki pod szaty i ruszyli szybkim krokiem w tym samym kierunku.
- Nowiny? - zapytał wyższy.
- Najlepsze - odparł Severus Snape.
Z lewej strony alejka ograniczona była przez dzikie, płożące się jeżyny, z prawej przez wysoki, starannie przystrzyżony żywopłot. Krokom obydwu mężczyzn towarzyszył łopot peleryn.
- Już myślałem, że się spóźnię - rzekł Yaxley, jego nieruchoma twarz to pojawiała się w jasnym świetle księżyca, to ginęła w cieniu konarów zwieszających się nad drogą. - Było trudniej, niż się spodziewałem. Ale mam nadzieję, że będzie zadowolony. Bo ty wydajesz się tego pewny?
Snape przytaknął, ale nie podjął tematu. Skręcili w prawo, w szeroki podjazd odchodzący od alei. Wysoki żywopłot zakręcał wraz z nimi i biegł dalej, poza wspaniałą bramą z kutego żelaza, zagradzającą przejście. Żaden z nich jednak nie zwolnił kroku, w milczeniu każdy uniósł lewą rękę, niejako w geście powitania i przeszli przez bramę, jakby ciemny metal był jedynie dymem.
Cisowy żywopłot wygłuszał ich kroki. Gdzieś po prawej stronie coś zaszeleściło, Yaxley uniósł różdżkę, celując w mrok ponad głową towarzysza, ale okazało się, że źródłem hałasu był tylko śnieżnobiały paw, kroczący majestatycznie po żywopłocie.
- Ten Lucjusz to umie się urządzić. Pawie... - prychnął Yaxley, chowając różdżkę.
Elegancka rezydencja ukazała się na końcu prostej alei, w otaczającej ciemności błyszczały światła zza kryształowych szyb w oknach na parterze. Gdzieś w ciemnym ogrodzie szemrała fontanna. Żwir chrzęścił im pod stopami, gdy Snape i Yaxley śpieszyli w kierunku drzwi frontowych, które otwarły się przed nimi, choć nie było przy nich nikogo widzialnego. Korytarz był duży, słabo oświetlony i wystawnie urządzony, cudowny dywan przykrywał większość kamiennej podłogi. Oczy wiszących na ścianach portretów o bladych twarzach śledziły przechodzących mężczyzn. Zatrzymali się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami, prowadzącymi do następnej komnaty, na ułamek sekundy zawahali się, a potem Snape nacisnął brązową klamkę.
Wielki salon wypełniali milczący ludzie, siedzący przy długim, rzeźbionym stole. Pozostałe meble beztrosko zsunięto pod ściany. Pokój oświetlony był tylko ogniem buzującym w eleganckim kominku, nad którym umieszczono lustro w złoconych ramach. Snape i Yaxley zatrzymali się na chwilę w progu. Gdy ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyli najdziwniejszy element scenografii: postać ludzką, wiszącą do góry nogami nad stołem i obracającą się powoli. Nieprzytomny człowiek, jakby zawieszony na niewidzialnej linie, odbijał się zarówno w lustrze, jak i w gładkiej, wypolerowanej powierzchni stołu. Żadna z osób siedzących przy stole nie zwracała uwagi na ten szczególny widok, z wyjątkiem bladego młodzieńca, zajmującego miejsce niemal dokładnie pod zawieszonym ciałem. Wydawało się, że chłopak nie może się powstrzymać od nieustannego zerkania na nie.
- Yaxley, Snape. - Wysoki, czysty głos dobiegł wprost sprzed kominka, nowo przybyli z początku mogli dostrzec jedynie sylwetkę mówiącego. Jednak gdy się zbliżyli, zajaśniała w ciemności jego twarz, bezwłosa, przypominająca pysk węża - z wąskimi szczelinami w miejsce nosa i czerwonymi oczami o pionowych źrenicach. Był tak blady, że wydawało się, że emituje z siebie perłowy blask.
- Severusie, tutaj - rzekł Voldemort, wskazując miejsce po swojej prawicy. - Yaxley, koło Dołohowa.
Obaj mężczyźni zajęli wskazane miejsca. Większość zgromadzonych śledziła wzrokiem Snape'a i to do niego pierwszego odezwał się Voldemort.
- A więc?
- Mój panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z obecnej kryjówki w następną sobotę, o zmroku.
Zainteresowanie wokół stołu stało się niemal namacalne. Niektórzy zamarli, inni zaczęli się kręcić, wszyscy wpatrywali się w Snape'a i Voldemorta.
- W sobotę... O zmroku - powtórzył Voldemort. Czerwone oczy wpatrywały się w czarne oczy Snape'a tak intensywnie, że niektórzy z obserwujących ich śmierciożerców odwrócili wzrok, najwyraźniej bojąc się, że oni sami mogliby paść ofiarą tego spojrzenia. Jednakże Snape spokojnie patrzył w twarz Voldemorta, a po chwili pozbawione warg usta Czarnego Pana rozciągnęły się w czymś na kształt uśmiechu.
- Dobrze. Bardzo dobrze. A ta informacja pochodzi...
- ...ze źródła, o którym była mowa - odparł Snape.
- Mój panie...
Yaxley wychylił się, by spojrzeć wzdłuż długiego stołu na Snape'a i Voldemorta. Wszystkie twarze odwróciły się do niego.
- Mój panie, słyszałem co innego.
Yaxley czekał, lecz Voldemort nie odrzekł nic, więc kontynuował:
- Ten auror, Dawlish, dał cynk, że nie będą przenosić Pottera aż do trzydziestego, do wigilii siedemnastych urodzin chłopaka.
Snape się uśmiechnął.
- Moje źródło donosi, że Zakon zamierza rozpuścić fałszywe tropy, to musi być jeden z nich. Najprawdopodobniej na Dawlisha zostało rzucone zaklęcie Confundus. To nie byłby pierwszy raz, powszechnie wiadomo, że on jest podatny.
- Zapewniam cię, mój panie, Dawlish wydawał się całkiem pewny.
- Jeśli został potraktowany Confundusem, to oczywiste, że jest pewny - powiedział Snape. - Zapewniam cię, Yaxley, że Biuro Aurorów nie bierze już udziału w ochronie Harry'ego Pottera. Zakon uważa, że przeniknęliśmy do Ministerstwa.
- No to przynajmniej w jednym się nie mylą - zachichotał nerwowo przysadzisty mężczyzna siedzący nieopodal Yaxleya, tu i ówdzie wzdłuż stołu odpowiedziały mu podobne chichoty.
Voldemort nawet się nie uśmiechnął. Powędrował wzrokiem do ciała unoszącego się powoli nad głowami zgromadzonych i wydawał się zatopiony we własnych myślach.
- Mój panie - ciągnął Yaxley. - Dawlish uważa, że cały zastęp aurorów weźmie udział w transportowaniu chłopaka...
Voldemort uniósł dużą, białą dłoń i Yaxley umilkł natychmiast, patrząc niechętnie, jak Czarny Pan odwraca się do Snape'a.
- Gdzie zamierzają teraz ukryć chłopaka?
- W domu jednego z członków Zakonu - odrzekł Snape. - To miejsce, zdaniem mego informatora, będzie objęte taką ochroną, jaką Zakon i Ministerstwo razem wzięte są w stanie mu zapewnić. Uważam, że kiedy już się tam znajdzie, małe będą szanse, by go tam dopaść, mój panie, oczywiście, o ile Ministerstwo nie upadnie do przyszłej soboty, co mogłoby dać nam szansę odkrycia i unieszkodliwienia takiej ilości zabezpieczeń, by przedrzeć się przez resztę.
- I cóż, Yaxley? - zapytał Voldemort przez stół, ogień z kominka wywoływał dziwne błyski w jego czerwonych oczach. - Czy Ministerstwo upadnie do przyszłej soboty?
Ponownie wszystkie oczy zwróciły się do Yaxleya, który ukrył głowę w ramionach.
- Mój panie, mam dobre wieści w tej kwestii. Udało mi się - z trudnością i wielkim wysiłkiem - rzucić zaklęcie Imperius na Piusa Thicknesse.
Wielu z siedzących wokół Yaxleya było pod wrażeniem, jego sąsiad, Dołohow, mężczyzna o długiej, wykrzywionej twarzy, poklepał go po plecach.
- Niezły początek - powiedział Voldemort. - Ale Thicknesse to tylko jeden człowiek. Scrimgeour musi być otoczony naszymi ludźmi, zanim zaczniemy działać. Jedna nieudana próba zamachu na życie ministra poważnie opóźni mój plan.
- Tak, mój panie, to prawda, ale jak wiesz, jako szef Departamentu Przestrzegania Prawa Thicknesse jest nie tylko w stałym kontakcie z ministrem, ale również z pozostałymi szefami departamentów. Myślę, że teraz, kiedy mamy pod kontrolą urzędnika tak wysokiej rangi, będzie łatwiej zdobyć pozostałych, by działając razem doprowadzili do upadku Scrimgeoura.
- O ile nasz przyjaciel Thicknese nie zostanie zdemaskowany, zanim przekabaci resztę. W każdym razie, nadal pozostaje bardzo wątpliwym, że ministerstwo będzie moje do przyszłej soboty. Jeśli zaś nie dopadniemy chłopaka w jego kryjówce, musimy tego dokonać podczas podróży.
- Tutaj też mamy przewagę, mój panie - odparł szybko Yaxley, najwyraźniej zdeterminowany, by uzyskać choć ślad aprobaty. - Mamy swoich ludzi w Departamencie Magicznego Transportu. Jeśli Potter spróbuje się aportować lub skorzystać z sieci Fiuu, natychmiast się tego dowiemy.
- Nie zrobi nic z tych rzeczy - wtrącił Snape. - Zakon unika każdego środka transportu kontrolowanego przez Ministerstwo, nie ufają niczemu, co ma z nim związek.
- Tylko lepiej - rzekł Voldemort. - Będzie więc poruszał się po otwartej przestrzeni. O wiele łatwiej będzie go schwytać.
Voldemort spojrzał znów na obracające się powoli ciało i kontynuował:
- Sam zajmę się chłopakiem. Za dużo popełniono błędów, jeśli o niego chodzi. Niektóre można nawet nazwać moimi. To, że Potter wciąż żyje, to bardziej wina moich błędów, niż jego zasług.
Zgromadzeni wokół stołu przyglądali się swemu panu z obawą, że każdy z nich może zostać obarczony winą za przedłużającą się egzystencję Harry'ego Pottera. Voldemort jednak, wciąż wpatrzony w nieprzytomne ciało przed sobą, zdawał się bardziej zwracać do samego siebie, niż do któregokolwiek z nich.
- Byłem zbyt beztroski, więc szczęście i przypadek, ci bezlitośni wrogowie każdego stratega, pokrzyżowały moje plany. Lecz teraz jestem mądrzejszy i wiem, czego nie wiedziałem wcześniej. To ja muszę zabić Harry'ego Pottera i tak też się stanie.
Jakby w odpowiedzi na te słowa, rozległ się nagły skowyt, rozdzierający, żałosny wrzask pełen bólu. Wielu z siedzących przy stole spojrzało w dół, jęk ten bowiem zdawał się pochodzić spod ziemi.
- Glizdogonie - rzekł Voldemort tym samym cichym, zamyślonym głosem, nie odrywając oczu od wciąż unoszącego się nad stołem ciała. - Czyż nie mówiłem ci, byś uciszył naszych więźniów?
- Tak, m-mój panie - wydyszał niski mężczyzna siedzący w połowie stołu. Siedział skulony na swoim krześle tak bardzo, że wydawało się, że stoi ono puste. Teraz zerwał się z miejsca i wybiegł z pokoju, zostawiając po sobie tylko dziwną, srebrzystą smugę.
- Jak już mówiłem - ciągnął Voldemort, przyglądając się spiętym twarzom swoich zwolenników - jestem teraz mądrzejszy. Wiem, na przykład, że muszę pożyczyć różdżkę od jednego z was, zanim udam się zabić Pottera.
Na otaczających go twarzach malował się szok - równie dobrze mógłby ogłosić, że chciałby pożyczyć czyjeś ramię.
- Nie ma ochotników? Popatrzmy... Lucjuszu, nie widzę powodu, dla którego miałbyś jeszcze posiadać różdżkę.
Lucjusz Malfoy podniósł wzrok. W świetle kominka jego skóra wydawała się żółtawa i woskowa, a oczy zapadłe i podkrążone.
- Mój panie? - Głos miał zachrypnięty.
- Twoja różdżka, Lucjuszu. Proszę o twoją różdżkę.
- Ja...
Malfoy spojrzał na swoją żonę. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, równie blada jak mąż, blond włosy spływały jej na plecy, ale pod stołem przez jedną, ulotną chwilę zacisnęła szczupłe palce na jego nadgarstku. Poczuwszy jej dotyk, Malfoy wsunął dłoń w fałdy szaty, wyjął różdżkę i podał ją Voldemortowi, który uniósł ją do oczu i przyjrzał się jej dokładnie.
- Cóż to jest?
- Wiąz, mój panie - wyszeptał Malfoy.
- A rdzeń?
- Smok... Serce smoka.
- Dobrze - mruknął Voldemort. Wyciągnął swoją własną różdżkę i porównał jej długość z długością różdżki Malfoya. Lucjusz odruchowo wyciągnął dłoń, jakby oczekiwał, że dostanie różdżkę Voldemorta w zamian za swoją własną. Trwało to ledwie ułamek sekundy, ale nie uszło uwadze Czarnego Pana. Czerwone oczy zwęziły się złośliwie.
- Mam ci dać moją różdżkę, Lucjuszu? Moją różdżkę?
Niektórzy zachichotali.
- Dałem ci wolność, Lucjuszu, czy to ci nie wystarczy? Lecz zauważyłem, że ostatnio ty i twoja rodzina nie wydajecie się najszczęśliwsi... Czyżby to moja obecność w twoim domu była tego przyczyną, Lucjuszu?
- Nie, ależ nie, mój panie!
- Tak kłamać, Lucjuszu...
Miękki, syczący głos wydawał się jeszcze brzmieć w powietrzu nawet wtedy, gdy okrutne usta znieruchomiały. Niejeden ze zgromadzonych czarodziejów z trudnością powstrzymał dreszcz, gdy ten syk stawał się coraz głośniejszy, a coś ciężkiego prześlizgnęło się po kamiennej podłodze.
Spod stołu wynurzył się wielki wąż, wpełzając po krześle Voldemorta. Wydawało się, że grube jak udo mężczyzny cielsko nie ma końca, aż wreszcie wąż ułożył się na ramionach Voldemorta, lustrując zgromadzonych nieruchomymi oczami o pionowych źrenicach. Voldemort pogłaskał go długim, chudym palcem, nie odrywając wzroku od Lucjusza Malfoya.
- Dlaczegóż to Malfoyowie wydają się tacy nieszczęśliwi? Czyż nie twierdzili przez tyle lat, że o niczym tak nie marzą, jak o moim powrocie?
- Oczywiście, mój panie - odrzekł Lucjusz Malfoy. Ręka mu drżała, gdy ocierał pot z górnej wargi. - Marzyliśmy o tym... Naprawdę, marzymy.
Po lewicy Malfoya jego żona przytaknęła sztywno, wciąż nie patrząc ani na Voldemorta, ani na wielkiego węża. Po prawicy jego syn, Draco, który wciąż wpatrywał się w nieprzytomne ciało nad stołem, zerknął na Voldemorta i szybko odwrócił wzrok, zbyt przerażony, by nawiązać kontakt wzrokowy.
- Mój panie - odezwała się zdławionym z emocji głosem ciemnowłosa kobieta. - To dla nas zaszczyt gościć cię w naszej siedzibie rodowej. Nic lepszego nie mogło nas spotkać.
Zajmowała miejsce koło swojej siostry, a niepodobieństwo fizyczne szło w parze z zupełnie odmiennym zachowaniem. Podczas gdy jasnowłosa Narcyza siedziała sztywno i obojętnie, ciemnowłosa Bellatriks pochyliła się w stronę Voldemorta, jakby same słowa nie były w stanie oddać jej żądzy bliskości.
- Nic lepszego... - powtórzył Voldemort przechylając głowę, jakby rozważał jej słowa. - To wiele znaczy w twoich ustach, Bellatriks...
Jej twarz pokryła się rumieńcem, a w oczach zalśniły łzy radości.
- Mój pan wie, że zawsze mówię prawdę!
- Nic lepszego... Nawet w porównaniu z tym jakże szczęśliwym wydarzeniem, które, jak słyszałem, w tym tygodniu miało miejsce w waszej rodzinie?
Bellatriks gapiła się na niego z otwartymi ustami, wyraźnie skonfundowana.
- Nie rozumiem, mój panie?
- Mówię o twojej siostrzenicy, Bellatriks. I waszej, Lucjuszu i Narcyzo. Właśnie poślubiła wilkołaka, Remusa Lupina. Musicie być bardzo dumni.
Zgromadzeni wokół stołu wybuchnęli drwiącym śmiechem, wielu kręciło się na swoich miejscach, wymieniając rozbawione spojrzenia, niektórzy uderzali pięściami w stół. Wielki wąż, któremu najwidoczniej nie spodobało się to zamieszanie, otworzył paszczę i syknął wściekle, ale śmierciożercy zdawali się tego nie słyszeć, rozradowani poniżeniem Bellatriks i Malfoyów. Twarz Bellatriks, jeszcze przed chwilą zaróżowiona ze szczęścia, pokryła się brzydkimi, czerwonymi plamami.
- Ona nie jest naszą siostrzenicą, mój panie! - wrzasnęła, przekrzykując te wybuchy wesołości. - My - Narcyza i ja - nie spojrzałyśmy nawet na naszą siostrę, odkąd wyszła za tego mugola. Ta gówniara nie ma nic wspólnego z naszą rodziną, podobnie jak bestia, za którą wyszła!
- A co ty na to, Draco? - Głos Voldemorta był cichy, lecz bez trudu przebijał się przez panującą wrzawę. - Będziesz niańczył szczeniaczki?
Ogólna wesołość jeszcze wzrosła. Przerażony Draco Malfoy spojrzał na ojca, który wpatrywał się intensywnie w swoje kolana, by po chwili podchwycić spojrzenie matki. Narcyza potrząsnęła głową niemal niezauważalnie, po czym znów zapatrzyła się w przeciwległą ścianę.
- Dość - rzucił Voldemort, głaszcząc rozzłoszczonego węża. - Wystarczy.
Śmiech zamarł natychmiast.
- Wiele z naszych najstarszych rodów z czasem zostało zbrukanych - rzekł, podczas gdy Bellatriks wpatrywała się w niego wstrzymując oddech. - Musicie oczyścić swoje drzewo rodowe, by wciąż było zdrowe, nieprawdaż? Odciąć te części, które zagrażają reszcie.
- Tak, mój panie - szepnęła Bellatriks, a jej oczy znów zamgliły się łzami wdzięczności. - Przy pierwszej nadarzającej się okazji!
- Nadarzy się okazja - odparł Voldemort. - Tak w twojej rodzinie, jak i na świecie... Wyplenimy zarazę, która zagraża nam wszystkim, aż wreszcie pozostanie tylko czysta krew...
Voldemort uniósł różdżkę Lucjusza Malfoya, wycelował w obracającą się powoli postać zawieszoną ponad stołem i delikatnie machnął. Postać poruszyła się, odzyskując przytomność i jęcząc zaczęła walczyć z niewidzialnymi więzami.
- Poznajesz naszego gościa, Severusie? - zapytał Voldemort.
Snape podniósł wzrok i spojrzał na odwróconą do góry nogami twarz. Wszyscy śmierciożercy również spoglądali na więźnia, jakby właśnie uzyskali pozwolenie na przyjrzenie się jakiejś ciekawostce przyrodniczej. Odwróciwszy się twarzą do kominka, wisząca kobieta krzyknęła łamiącym się z przerażenia głosem.
- Severusie! Pomóż mi!
- Ach tak - rzekł Snape, gdy więzień powoli obracał się w drugą stronę.
- A ty, Draco? - Voldemort wciąż głaskał węża wolną ręką. Draco nerwowo przytaknął. Teraz, gdy uwięziona kobieta odzyskała przytomność, młody Malfoy nie mógł zmusić się, by na nią spojrzeć.
- Ale przecież nie chodziłeś na jej zajęcia - ciągnął Voldemort. - Dla tych z was, którzy jeszcze tego nie wiedzą, naszym gościem jest dziś Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Pomruk zrozumienia przeszedł przez stół. Gruba, zgarbiona kobieta o ostrych zębach, zachichotała.
- Taaak... Profesor Burbage uczyła dzieci czarownic i czarodziejów wszystkiego o mugolach... Że wcale bardzo nie różnią się od nas...
Jeden ze śmierciożerców splunął na podłogę. Charity Burbage znów odwróciła się do Snape'a.
- Severusie... Proszę... Proszę...
- Cisza - warknął Voldemort i z kolejnym machnięciem Malfoyowej różdżki Charity zamilkła, jak zakneblowana. - Nieusatysfakcjonowana zatruwaniem umysłów magicznych dzieci, w zeszłym tygodniu profesor Burbage opublikowała w "Proroku Codziennym" żarliwą obronę szlam. Czarodzieje, jej zdaniem, muszą zaakceptować tych złodziei ich wiedzy i magii. Malejąca liczba czystokrwistych czarodziejów jest, jak zauważa profesor Burbage, nad wyraz pożądanym zjawiskiem... Uważa ona, że powinniśmy się wszyscy zbratać z mugolami... Bez wątpienia również z wilkołakami.
Tym razem nikt się nie roześmiał, w głosie Voldemorta niewątpliwie pobrzmiewał gniew i wzgarda. Po raz trzeci Charity Burbage odwróciła się do Snape'a. Łzy płynęły jej po twarzy i ginęły we włosach. Snape spojrzał na nią obojętnie.
- Avada kedavra!
Błysk zielonego światła rozświetlił każdy kąt komnaty. Charity opadła na stół z głośnym łoskotem. Kilkoro śmierciożerców odsunęło się na swoich krzesłach, a Draco zsunął się ze swojego na podłogę.
- Nagini, obiadek - rzekł miękko Voldemort, a wielki wąż spełzł z jego ramion i sunął po wypolerowanym drewnie.
Powrót do góry
Harry Potter
Gość





PostWysłany: Sob 15:13, 11 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział 02.
Ku Pamięci





Harry krwawił. Zaciskając prawą dłoń w swojej lewej i przeklinając pod nosem, otworzył ramieniem drzwi sypialni. Rozległ się brzęk tłuczonej porcelany - nadepnął na filiżankę zimnej herbaty, stojącą na podłodze w korytarzu.
- Co, do chol...?
Rozejrzał się dokoła; półpiętro domu numer cztery przy Privet Drive było puste. Filiżanka była przypuszczalnie Dudleyowym pomysłem na sprytną pułapkę. Trzymając krwawiącą rękę w górze, Harry wolną dłonią zebrał skorupy naczynia i wrzucił je do wypełnionego już kosza na śmieci w swoim pokoju. Następnie poczłapał do łazienki, by opłukać palec pod kranem.
To było głupie, bezcelowe i ponad miarę denerwujące, że czekały go jeszcze cztery dni bez możliwości wykorzystywania magii... ale musiał się przyznać przed sobą samym, że i tak nie dałby sobie rady z tym postrzępionym rozcięciem. Nigdy nie uczył się, jak leczyć rany i teraz, kiedy o tym pomyślał - zwłaszcza w świetle swych rychłych planów - wyglądało to na poważny brak w jego magicznej edukacji. Notując sobie w pamięci, by zapytać Hermionę, jak to się robi, wytarł papierem toaletowym z podłogi tyle herbaty, ile się dało, po czym wrócił do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Harry spędził poranek, opróżniając całkowicie swój szkolny kufer, po raz pierwszy odkąd spakował go sześć lat temu. Na początku każdego roku przeglądał zaledwie górne trzy czwarte zawartości, wymieniając rzeczy, pakując nowe, pozostawiając przy tym na dnie kupę różnorakich śmieci - stare pióra, zasuszone oczy żuków lub pojedyncze skarpety (już zdecydowanie za małe). Kiedy kilka minut wcześniej zanurzył rękę w tym bałaganie, poczuł kłujący ból w serdecznym palcu, a gdy cofnął dłoń, zobaczył pełno krwi.
Tym razem był już ostrożniejszy. Przyklękając ponownie obok skrzyni, obmacał uważnie dno i po wyciągnięciu starej plakietki, mrugającej słabo napisami "Kibicuj Cedrikowi Diggory'emu" i "Potter cuchnie", pękniętego, mocno zużytego fałszoskopu oraz złotego medalionu, wewnątrz którego ukryta była notka podpisana "R.A.B.", w końcu odkrył ostry przedmiot, o który się skaleczył. Rozpoznał go natychmiast. Był to długi na dwa cale fragment magicznego zwierciadła, jakie dostał od swego ojca chrzestnego. Harry odłożył szkło na bok i ostrożnie obmacał kufer w poszukiwaniu reszty, ale z ostatniego prezentu Syriusza nie pozostało nic więcej, poza szklanym pyłem, który przylgnął do najniższej warstwy śmieci niczym błyszczący żwir.
Harry usiadł i obejrzał odłamek lusterka, ale zobaczył w nim jedynie swoje jasne, zielone oko, spoglądające na niego z odbicia. Odłożył go więc na wierzch porannego wydania "Proroka Codziennego", który leżał nie przeczytany na łóżku i próbował odpędzić nagły przypływ gorzkich wspomnień, ukłucia żalu i tęsknoty, przywołane odnalezieniem tego kawałka lustra.
Opróżnienie kufra do reszty, wyrzucenie bezużytecznych przedmiotów i posortowanie pozostałych na dwie kupki - tych, których aktualnie potrzebował i tych niepotrzebnych, zajęło Harry'emu kolejną godzinę. Jego szkolne szaty, strój do quidditcha, kociołek, pergamin, pióra i większość podręczników piętrzyły się w kącie. Nie zamierzał ich brać ze sobą. Zastanawiał się, co jego wuj i ciotka z nimi zrobią - pewnie spalą je w środku nocy, jakby były dowodem jakiejś straszliwej zbrodni. Przepakował do starego plecaka swoje mugolskie ubranie, pelerynę-niewidkę, zestaw do przyrządzania eliksirów, niektóre książki, album ze zdjęciami, otrzymany niegdyś od Hagrida, stos listów i różdżkę. Do przedniej kieszeni włożył Mapę Huncwotów i medalion. Medalion znalazł się na honorowym miejscu nie ze względu na jego wartość materialną - nie przedstawiał bowiem żadnej - ale ze względu na cenę, jaką przyszło zapłacić za jego zdobycie.
Pozostawał jeszcze spory stos gazet spoczywających na biurku obok klatki z Hedwigą. Przypadała jedna na każdy dzień, jaki Harry spędził tego lata w domu na Privet Drive.
Podniósł się z podłogi, przeciągnął i podszedł do biurka. Hedwiga ani drgnęła, gdy zaczął przeglądać gazety, odrzucając je jedna po drugiej na kupkę śmieci. Sowa spała, albo przynajmniej udawała, że śpi. Była zła na Harry'ego za to, że chwilowo ograniczał jej czas, który mogła spędzać poza klatką.
Kiedy kupka gazet stopniała, Harry zwolnił, szukając pewnego konkretnego numeru, wydanego niedługo po jego powrocie na Privet Drive. Pamiętał, że na pierwszej stronie była niewielka wzmianka o rezygnacji Charity Burbage, nauczycielki mugoloznawstwa w Hogwarcie. W końcu udało mu się znaleźć gazetę. Otwierając ją na stronie dziesiątej, opadł na krzesło i wczytał się ponownie w artykuł, którego szukał.

WSPOMNIENIE O ALBUSIE DUMBLEDORE
Elphias Doge

Spotkałem Albusa Dumbledore w wieku lat jedenastu, naszego pierwszego dnia w Hogwarcie. Nasze wzajemne przyciąganie wynikało niewątpliwie z faktu, że obaj czuliśmy się outsiderami. Niedługo przed przybyciem do szkoły przechodziłem smoczą ospę i chociaż kontakt ze mną nie groził już zarażeniem, moja pokryta krostami twarz i zielonkawy odcień skóry nie zachęcały do bliższego kontaktu. Albus z kolei przybył do Hogwartu z brzemieniem niechcianego rozgłosu. Zaledwie rok wcześniej jego ojciec, Persival, został skazany z powodu okrutnego ataku na trójkę młodych Mugoli, co bardzo nagłośniono.
Albus nigdy nie próbował zaprzeczać, że jego ojciec (który miał dokonać żywota w Azkabanie) popełnił tę zbrodnię. Wręcz przeciwnie, kiedy zdobyłem się na odwagę, by o to spytać, zapewnił mnie, iż wiedział o winie swego ojca. Poza tym jedynym razem, Dumbledore odmówił rozmawiania o tej smutnej sprawie, choć wielu próbowało sprowokować go do zwierzeń. Niektórzy, w rzeczy samej, pochwalali postępowanie jego ojca oraz zakładali, że i Albus nienawidzi Mugoli. Bardziej nie mogli się mylić: jak przyzna każdy, kto znał Albusa, nigdy nie okazał on nawet najmniejszych antymugolskich skłonności. W rzeczy samej, jego zaciekłe poparcie dla praw Mugoli w następnych latach zyskało mu wielu wrogów.
Jednak w ciągu zaledwie kilku miesięcy dokonania Albusa zaczęły przyćmiewać złą sławę jego ojca. Zanim upłynął pierwszy rok w szkole, nie był już dłużej znany jako syn nienawidzącego Mugoli ojca, ale - ni mniej ni więcej - najzdolniejszy uczeń, jaki kiedykolwiek przestąpił progi Hogwartu. Ci z nas, którzy mieli przywilej zostać jego przyjaciółmi, czerpali korzyści z jego przykładu, nie wspominając o pomocy, czy poparciu, których Albus zawsze chętnie udzielał. Wyznał mi wiele lat później, że już wtedy wiedział, iż największą przyjemność będzie czerpał z nauczania.
Nie tylko co roku zdobywał wszystkie nagrody, jakie oferowała szkoła, ale wkrótce już regularnie korespondował z najbardziej znamienitymi osobistościami magicznego świata tamtego okresu, wliczając Nicolasa Flamela, słynnego alchemika, Bathildę Bagshot, wybitnego historyka i Adalberta Wafflinga, teoretyka magii. Kilka z jego opracowań znalazło się w naukowych publikacjach, takich jak "Transmutacja Dziś", "Wyzwania Uroków", czy "Praktyczny Warzyciel". Wydawało się, że otwiera się przed nim świetlana przyszłość i czeka go kariera. Zastanawiano się już tylko, kiedy zostanie ministrem magii. Jednak, mimo iż wielokrotnie w późniejszych latach spodziewano się, że obejmie urząd, Albus nigdy nie miał ministerialnych ambicji.
Trzy lata po tym jak rozpoczęliśmy naukę w Hogwarcie, do szkoły trafił brat Albusa, Aberforth. Zupełnie nie byli do siebie podobni. Aberforth nie był typem mola książkowego i w przeciwieństwie do Albusa, wszelkie spory wolał raczej rozstrzygać w pojedynkach, niż przez sensowną dysputę. Jednak nieprawdziwe są sugestie, jakoby bracia nie byli przyjaciółmi. Znosili swoją obecność na tyle dobrze, na ile dwóch tak różnych chłopców jest w stanie się znosić. Trzeba przyznać uczciwie Aberforthowi, że życie w cieniu Albusa nie było łatwym doświadczeniem. Nawet będąc jego przyjacielem, należało się liczyć z ryzykiem bycia nieustannie przyćmiewanym przez niego, z pewnością więc i dla jego brata nie było to przyjemne.
Kiedy Albus i ja opuściliśmy Hogwart, zamierzaliśmy odbyć razem tradycyjną podróż po świecie, odwiedzając i obserwując zagranicznych czarodziejów, zanim każdy z nas pójdzie swoją drogą. Jednak przeszkodziła nam w tym tragedia. W przeddzień rozpoczęcia naszej podróży zmarła Kendra, matka Albusa, pozostawiając go głową i jedynym żywicielem rodziny. Opóźniłem swój wyjazd na tyle długo, by złożyć kondolencje na pogrzebie Kendry, po czym wyruszyłem w podróż samotnie. Nie było mowy o tym, by Albus mi towarzyszył, skoro miał pod opieką młodszego brata i siostrę, a pozostawiono im w spadku niewielką ilość pieniędzy.
W tym okresie mieliśmy ze sobą słaby kontakt. Słałem do Albusa listy, opisując całkiem wyczerpująco cuda moich podróży, począwszy od tego, jak ledwie uszedłem z życiem chimerom w Grecji, po eksperymenty egipskich alchemików. Jego zaś korespondencja nie wspominała zbyt wiele o codziennym życiu, które, jak przypuszczałem, musiało być frustrująco nudne dla tak zdolnego czarodzieja. Zatopiony w moich własnych doświadczeniach, zbliżając się do końca mojej rocznej wyprawy, ze zgrozą przyjąłem wiadomość o kolejnej tragedii, jaka wstrząsnęła rodziną Dumbledore'ów - o śmierci jego siostry, Ariany.
Mimo iż Ariana od dłuższego czasu była słabego zdrowia, ten cios, który nastąpił tak szybko po stracie matki, wywarł głęboki wpływ na obu braci. Wszyscy bliscy znajomi Albusa - i ja również zaliczałem się do tych szczęśliwców - zgadzali się, że śmierć Ariany i fakt, że Albus czuł się za nią osobiście odpowiedzialny (choć oczywiście nie ponosił żadnej winy za jej zgon), odcisnęły swe piętno na jego życiu.
Powróciłem do domu, by ujrzeć młodego człowieka, który doświadczył cierpień osoby o wiele starszej. Albus okazywał więcej rezerwy, był o wiele mniej pogodny. Na domiar złego, strata Ariany doprowadziła nie do umocnienia więzów między Albusem i Aberforthem, ale do ich oddalenia od siebie. (W miarę upływu czasu miało się to zmienić - po latach nawiązali, jeśli nie serdeczne, to przynajmniej uprzejme stosunki.) Jednakże od tamtej pory Albus rzadko mówił o swoich rodzicach, czy o Arianie, a jego przyjaciele nauczyli się o nich nie wspominać.
Inni ludzie będą opisywać jego triumfy w kolejnych latach. Niezmierzony wkład Dumbledore'a w całość magicznej wiedzy, wliczając odkrycie dwunastu zastosowań smoczej krwi, będzie przynosił korzyści przyszłym pokoleniom, tak samo jak mądrość, którą okazał przy wielu wyrokach, w czasie, gdy pełnił funkcję przewodniczącego Wizengamotu. Do dziś mówi się, że żaden z czarodziejskich pojedynków nie dorównuje temu, jaki rozegrał się pomiędzy Dumbledore'em a Grindelwaldem w 1945. Ci, którzy byli świadkami tego wydarzenia, pisali o grozie, jaką czuli, przyglądając się walce tych dwóch niezwykłych czarodziejów. Triumf Dumbledore'a i jego konsekwencje dla czarodziejskiego świata uważane są za punkt zwrotny w historii magicznej, odpowiadający wagą wprowadzeniu Międzynarodowej Ustawy o Tajności, czy upadkowi Tego, Którego Imienia Się Nie Wypowiada.
Albus Dumbledore nigdy nie grzeszył pychą czy próżnością. W każdym, nieważne jak mało znaczącym, na pierwszy rzut oka potrafił znaleźć coś cennego, i wierzę, że to cierpienia z dzieciństwa ukształtowały w nim jego wielkie człowieczeństwo oraz współczucie dla innych. Będzie mi brakować jego przyjaźni bardziej, niż jestem to w stanie wyrazić, jednak moja strata jest niczym, w porównaniu do straty całego świata czarodziejów. Nie ulega wątpliwości, że był najbardziej inspirującym i najbardziej kochanym dyrektorem Hogwartu. Umarł tak jak żył: pracując dla dobra ogółu, do swej ostatniej godziny zawsze tak samo chętny wyciągnąć dłoń do małego chłopca ze smoczą ospą, jak tego dnia, kiedy go poznałem.

Harry skończył czytać, ale nadal patrzył na zdjęcie Dumbledore'a, towarzyszące artykułowi. Na twarzy dyrektora malował się znajomy, uprzejmy uśmiech, ale gdy zerkał znad swoich okularów w kształcie półksiężyców, nawet z druku wydawał się wzrokiem prześwietlać Harry'ego, w którym smutek mieszał się z uczuciem upokorzenia.
Choć zdawało mu się, że znał Dumbledore'a całkiem dobrze, odkąd przeczytał to pośmiertne wspomnienie, zmuszony był przyznać, że tak naprawdę prawie w ogóle go nie znał. Ani razu nie próbował sobie wyobrazić dzieciństwa, czy młodości Dumbledore'a. Jakby od zawsze był taki, jakiego go znał Harry - czcigodny, siwowłosy starzec. Wizja nastoletniego Dumbledore'a była po prostu zbyt osobliwa, podobnie jak próba wyobrażenia sobie głupiej Hermiony, czy przyjacielskich sklątek tylnowybuchowych.
Nigdy nie pomyślał o tym, by zapytać Dumbledore'a o jego przeszłość. Bez wątpienia byłoby to dziwne, niemal impertynenckie, ale w końcu ogólnie wiadomo było, że Dumbledore brał udział w tym legendarnym pojedynku z Grindelwaldem, a Harry nawet nie pomyślał, by spytać go, jak to wyglądało. Nie pytał też o inne słynne osiągnięcia Dumbledore'a. Nie, zawsze tematem rozmów był Harry. Przeszłość Harry'ego, przyszłość Harry'ego, plany Harry'ego... i teraz wydawało mu się, że choć jego przyszłość była tak niebezpieczna i niepewna, stracił bezpowrotnie wiele okazji, by wypytać Dumbledore'a o jego przeszłość. Nawet mimo tego, że jedyne osobiste pytanie, jakie kiedykolwiek zadał dyrektorowi, było zarazem jedynym pytaniem, na które, jak podejrzewał, Dumbledore nie odpowiedział szczerze:
- Co pan profesor widzi, jak patrzy w to lustro?
- Ja? Widzę siebie, trzymającego parę grubych, wełnianych skarpet.
Po kilku minutach zamyślenia Harry wydarł artykuł z "Proroka", złożył go ostrożnie i wcisnął pomiędzy strony pierwszego tomu "Praktycznej magii obronnej i jej użycia przeciwko czarnej magii". Następnie rzucił resztę gazety na kupkę śmieci i rozejrzał się po pokoju. Sypialnia wyglądała o wiele schludniej. Jedynymi rzeczami nie na swoich miejscach były: dzisiejsze wydanie "Proroka Codziennego" i leżący na nim odłamek rozbitego lustra.
Harry przeszedł na drugą stronę pokoju, zsunął fragment lustra z gazety i rozłożył ją. Odbierając zwinięte pismo od sowy pocztowej tego ranka, zaledwie zerknął na nagłówki i odrzucił gazetę na bok, zauważając, że nie ma w niej słowa na temat Voldemorta. Harry był pewien, że ministerstwo wywiera nacisk na "Proroka", by zatajał wszelkie wieści o nim. I dopiero teraz zobaczył to, co umknęło jego uwadze.
W poprzek dolnej połowy pierwszej strony, nad zdjęciem wyglądającego na udręczonego Dumbledore'a, kroczącego gdzieś w pośpiechu, umieszczony był mniejszy nagłówek:

DUMBLEDORE - W KOŃCU PRAWDA?
Już w przyszłym tygodniu szokująca historia geniusza ze skazą, uważanego przez wielu za największego czarodzieja swego pokolenia. Przeciwstawiając się popularnemu wizerunkowi spokojnego, siwobrodego mędrca, Rita Skeeter odkrywa burzliwe dzieciństwo, samowolną młodość, ciągnące się przez całe życie rodowe waśnie i karygodne sekrety, które Dumbledore zabrał ze sobą do grobu. DLACZEGO człowiek, który mógł być ministrem magii, był zadowolony, pozostając zwykłym dyrektorem szkoły? CO było prawdziwym celem sekretnej organizacji, znanej pod nazwą Zakonu Feniksa? JAK naprawdę zginął Dumbledore?
Odpowiedzi na te pytania, jak i na wiele innych można znaleźć w szokującej nowej biografii "Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore", autorstwa Rity Skeeter, z którą ekskluzywny wywiad przeprowadziła Betty Braithwaite, strona trzynasta.

Harry w pośpiechu otworzył gazetę i odnalazł stronę trzynastą. Artykuł okraszony był zdjęciem ukazującym kolejną znajomą twarz: kobietę w okularach wysadzanych klejnotami, z wyszukanie zakręconymi blond lokami i zębami odsłoniętymi w grymasie, który najwyraźniej miał być zwycięskim uśmiechem, machającą palcami w jego kierunku. Starając się zignorować budzące mdłości zdjęcie, Harry zagłębił się w lekturze.

Przy bliższym kontakcie Rita Skeeter jest o wiele milsza i łagodniejsza, niż sugerowałby cięty język artykułów, jakie wyszły spod jej sławnego pióra. Powitawszy mnie w holu swego przytulnego domu, prowadzi mnie wprost do kuchni, na filiżankę herbaty, kawałek babki* i oczywiście, o czym nie trzeba nawet wspominać, gorącą porcję najświeższych plotek.
- No cóż, to jasne, że postać Dumbledore'a jest marzeniem każdego biografa - mówi Skeeter. - Jakże długie, pełne wrażeń miał życie. Jestem pewna, że moja książka będzie pierwszą z bardzo wielu.
Skeeter z pewnością była szybka. Jej dziewięciusetstronicowa książka została ukończona zaledwie cztery tygodnie po tajemniczej śmierci Dumbledore'a w czerwcu. Pytam ją, w jaki sposób zdołała tego dokonać tak niezwykle prędko.
- Och, jeśli jesteś dziennikarzem od tak dawna jak ja, dotrzymywanie krótkich terminów staje się twoją drugą naturą. Wiedziałam, że świat czarodziejów domaga się pełnej historii i chciałam być pierwszą, która sprosta temu wyzwaniu.
Wspominam ostatnie, szeroko publikowane uwagi Elphiasa Doge'a, Specjalnego Doradcy Wizengamotu i wieloletniego przyjaciela Albusa Dumbledore'a, według którego "książka Skeeter zawiera mniej faktów, niż karta z pudełka czekoladowych żab".
Skeeter odrzuca głowę do tyłu i śmieje się.
- Poczciwy Dodgy! Pamiętam, jak przeprowadzałam z nim kilka lat temu wywiad na temat praw trytonów. Kompletnie zramolały, myślał chyba, że siedzimy na dnie jeziora Windermere, bo powtarzał wciąż, bym uważała na pstrąga.
A mimo to oskarżenia Elphiasa Doge'a odbiły się echem w wielu miejscach. Czy Skeeter naprawdę myśli, że cztery krótkie tygodnie to wystarczający czas, by uchwycić pełen obraz długiego i niezwykłego życia Dumbledore'a?
- O, moja droga - promienieje Skeeter, szturchając mnie czule w kostkę - wiesz dobrze sama, jak wiele informacji można uzyskać dzięki wypchanej sakiewce galeonów, zignorowaniu zwykłego "nie" i dobremu, ostremu samonotującemu pióru. I bez tego ludzie ustawiali się w kolejce, by dorzucić nieco brudu na temat Dumbledore'a. Wiesz, nie każdy uważa, że był on taki wspaniały - wielu ważnym osobom nadepnął na odcisk. Ale stary Dodgy Doge może zsiąść ze swego hipogryfa, bo miałam dostęp do takiego źródła, że większość dziennikarzy oddałaby swoje różdżki, by się do niego dostać; do kogoś, kto nigdy wcześniej nie wypowiadał się publicznie, a kto był blisko Dumbledore'a w czasie najbardziej burzliwego i niepokojącego okresu jego młodości.
Znaczny rozgłos, który towarzyszy biografii autorstwa Skeeter z pewnością sugeruje, iż ci, którzy wierzą, że Dumbledore wiódł życie bez skazy, przeżyją niemały szok. Pytam, jakie były największe niespodzianki, jakie udało jej się odkryć.
- Oj, Betty, nie pytaj o to, nie mam zamiaru wyjawiać wszystkich ważnych momentów, zanim ktokolwiek kupi książkę - śmieje się Skeeter. - Ale mogę obiecać, że jeśli ktoś nadal myśli, że Dumbledore był nieskazitelny jak biel jego brody, może się spodziewać gorzkiej pigułki. Powiedzmy chociażby, że nikt z tych, którzy wysłuchiwali jego gromów miotanych na Sama Wiesz Kogo, nigdy by nie przypuszczał, że w młodości on sam parał się czarną magią! I jak na czarodzieja, który spędził swoje późniejsze lata jako orędownik powszechnej tolerancji, sam nie był zbyt tolerancyjny, kiedy był młodszy! O tak, Albus Dumbledore miał niezwykle mroczną przeszłość, nie wspominając nawet o bardzo podejrzanej rodzinie, nad zatuszowaniem sprawek której tak ciężko pracował.
Pytam Skeeter, czy ma na myśli brata Dumbledore'a, Aberfortha, skazanego przez Wizengamot za niewłaściwe użycie magii, co spowodowało mały skandal piętnaście lat temu.
- Och, Aberforth jest jedynie wierzchołkiem tej kupy łajna - śmieje się Skeeter. - Nie, nie, mówię tu o czymś znacznie gorszym, niż brat z tendencjami do zabawiania się z kozami, nawet o czymś gorszym niż znęcający się nad Mugolami ojciec - Dumbledore i tak nie mógł wyciszyć obu tych spraw, bo zajął się nimi Wizengamot. Nie, to matka i siostra zaintrygowały mnie, i nie trzeba było kopać głęboko, by odkryć źródło paskudztwa... ale jak mówię, na komplet szczegółów będziesz musiała poczekać aż ukażą się rozdziały od dziewiątego do dwunastego. Nic dziwnego, iż Dumbledore nigdy nie wspominał, w jaki sposób jego nos został złamany - to wszystko, co w tej chwili mogę powiedzieć.
Jednakże, pomimo rodzinnych sekretów, czy Skeeter zaprzecza zdolnościom, jakie powiodły Dumbledore'a do wielu magicznych odkryć?
- Miał z pewnością rozum - przyznaje - jednak obecnie wiele osób kwestionuje to, czy faktycznie to jego zasługą są wszystkie osiągnięcia, które mu się przypisuje. Jak ujawniam w rozdziale szesnastym, Ivor Dillonsby twierdzi, jakoby on sam odkrył osiem zastosowań smoczej krwi, kiedy Dumbledore "zapożyczył" jego opracowania.
Ale waga niektórych z osiągnięć Dumbledore'a - ciągnę dalej - jest nie do zaprzeczenia?. Na przykład jego słynne zwycięstwo nad Grindelwaldem.
- Och, cieszę się, że wspomniałaś Grindelwalda - mówi Skeeter ze zwodniczym uśmiechem. - Obawiam się, że ci, którzy przelewają łzy nad wspaniałym zwycięstwem Dumbledore'a, muszą się liczyć z bombą - a może raczej łajnobombą. Bardzo brzydka sprawa, w rzeczy samej. Wszystko, co mogę powiedzieć, to że nie powinniście mieć pewności, iż faktycznie był to spektakularny pojedynek godny przejścia do legendy. Po przeczytaniu mojej książki, ludzie mogą dojść do wniosku, że Grindelwald zwyczajnie wyczarował białą chusteczkę z końca swojej różdżki i poddał się bez walki!
Skeeter odmawia udzielenia jakichkolwiek dodatkowych informacji na ten intrygujący temat, przechodzimy więc na temat związku, który bez wątpienia zafascynuje czytelników bardziej, niż jakikolwiek inny.
- O, tak - mówi Skeeter, potakując żwawo. - Poświęciłam cały rozdział stosunkom między Potterem i Dumbledore'em. Nazywane były niezdrowymi, a nawet groźnymi. Raz jeszcze powtarzam: twoi czytelnicy będą musieli kupić książkę, by przeczytać całą historię, ale nie ulega wątpliwości, że Dumbledore od samego początku przejawiał nienaturalne zainteresowanie Potterem. Czy to aby na pewno było w najlepszym interesie chłopca - cóż, przekonamy się. Z całą pewnością nie jest tajemnicą, że Potter przeżywał niezwykle trudne dorastanie.
Pytam Skeeter, czy nadal pozostaje w kontakcie z Potterem. Wszak przeprowadziła z nim słynny wywiad w zeszłym roku, przełomowy artykuł, w którym Potter wypowiedział się wyłącznie o swoim przeświadczeniu, że Sami Wiecie Kto powrócił.
- Och, tak, zawiązała się między nami bliska więź - mówi Skeeter. - Biedny Potter ma niewielu prawdziwych przyjaciół i spotkaliśmy się podczas jednego z tych momentów jego życia, kiedy najbardziej wystawiony był na próbę - podczas Turnieju Trójmagicznego. Jestem prawdopodobnie jedną z nielicznych żyjących osób, które mogą powiedzieć, że znają prawdziwego Harry'ego Pottera.
Co prowadzi nas prosto do wielu plotek, krążących na temat ostatnich godzin Dumbledore'a. Czy Skeeter wierzy, że Potter był obecny przy jego śmierci?
- No cóż, nie chcę powiedzieć zbyt wiele - wszystko jest w książce - ale naoczni świadkowie wewnątrz Hogwartu widzieli Pottera uciekającego z miejsca wydarzeń w kilka chwil po tym, jak Dumbledore spadł, skoczył lub został zepchnięty z wieży. Potter obarczył później winą Severusa Snape'a - człowieka, do którego od zawsze żywił urazę. Czy wszystko jest takie, jakim się wydaje? O tym zadecyduje czarodziejska społeczność po przeczytaniu mojej książki.
Odchodzę po tej intrygującej uwadze. Nie ulega wątpliwości, że spod pióra Skeeter wyszedł natychmiastowy bestseller. Legiony wielbicieli Dumbledore'a mogą tymczasem drżeć na wieść o tym, co wkrótce zostanie ujawnione o ich bohaterze.

Harry dotarł do końca artykułu, ale nadal nieruchomo wpatrywał się w stronę. Wstręt i furia podeszły mu do gardła niczym wymioty. Zmiął gazetę i z całej siły cisnął nią o ścianę, gdzie dołączyła do reszty śmieci, piętrzących się wokół przepełnionego kosza.
Zaczął chodzić bezmyślnie po pokoju, otwierając puste szuflady i podnosząc książki jedynie po to, by za chwilę odłożyć je na ten sam stos, ledwie świadom tego, co robi, podczas gdy wyrywkowe zdania z artykułu Rity rozbrzmiewały echem w jego głowie. "Cały rozdział poświęcony stosunkom między Potterem i Dumbledore'em...", "Nazywane były niezdrowymi, a nawet groźnymi...", "Sam parał się czarną magią w młodości...", "Miałam dostęp do takiego źródła, że większość dziennikarzy oddałaby swoje różdżki, by się do niego dostać".
- Kłamstwa! - ryknął Harry i przez okno ujrzał sąsiada, który spojrzał nerwowo do góry, przystając przed ponownym uruchomieniem kosiarki do trawy.
Harry usiadł ciężko na łóżku. Pęknięty okruch lustra podskoczył na materacu. Podniósł go i obrócił w palcach, myśląc o Dumbledorze i tych wszystkich kłamstwach, którymi Rita go zniesławiała.
Błysk najjaśniejszego błękitu. Harry zamarł z rozciętym palcem znów dotykającym ostrej krawędzi lustra. Tylko mu się zdawało, musiało mu się wydawać... Zerknął przez ramię, ale ściana miała mdły brzoskwiniowy kolor, który wybrała ciotka Petunia. Nie było tam nic niebieskiego, co mogłoby odbić się w lusterku. Ponownie zatopił wzrok w lustrzanym fragmencie, ale nie zobaczył nic poza swoimi jasnozielonymi oczami.
Musiał to sobie wyobrazić, nie było innego wytłumaczenia. Wyobraził to sobie, bo myślał o swoim zmarłym dyrektorze. Jeśli coś było pewne, to fakt, że jasnoniebieskie oczy Albusa Dumbledore'a już nigdy nie miały przeszyć go spojrzeniem.

* w oryginale pound cake - ciasto upieczone z jednego funta masła, jednego funta mąki i jednego funta cukru.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GMINA WYMIARKI FORUM Strona Główna -> Wszystko i nic .... / Wolna Amerykanka Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

"Blades of Grass" Template by Will Mullis Developer News
Regulamin